Prof. Urbanowski: Literatura wojny 1920 roku – zaskoczenie i zapomnienie
O mało znanym literackim obliczu wojny polsko-bolszewickiej i pisarzach, którzy w obronie ojczyzny chwytali nie tylko za pióro, ale też za broń, rozmawiamy z prof. Maciejem Urbanowskim, historykiem literatury polskiej, krytykiem literackim i wykładowcą Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Gdyby zapytać statystycznego Polaka, z czym kojarzy mu się wojna polsko-bolszewicka sprzed stu lat, to z pewnością zacznie on przywoływać dość anachroniczne formacje bojowe: żołnierzy z szablami, bagnetami, może nawet… ułanów. Czy słusznie?
Statystyczny Polak mógłby się z pewnością zdziwić, jak nowoczesne oblicze miała ta wojna. A dowodów na to dostarcza nam właśnie literatura tamtych czasów. Bo w latach 20. XX wieku Polacy o niedawno odzyskaną niepodległość walczyli zawzięcie nie tylko na lądzie, lecz także… w powietrzu.
W powietrzu?!
Oczywiście – a szczegóły tych powietrznych potyczek możemy śledzić dzięki relacjom z pierwszej ręki. Myślę tu przede wszystkim o powieściach Janusza Meissnera, pisarza i świetnego pilota. W jednej z nich, zatytułowanej „Eskadra”, autor przedstawia wojnę polsko-bolszewicką oczami lotników, którzy dzielnie stawiają czoła „burzy od Wschodu”. Pełno tu opisów widowiskowych walk powietrznych czy bombardowań pozycji wroga. Meissner pokazuje imponującą odwagę polskich żołnierzy, ich brawurę, pogardę dla śmierci – ale ta „przygodowa” część jest tylko jedną z warstw powieści. Bo na drugim planie pojawiają się gorzkie refleksje na temat narodowych wad Polaków i podzielonego społeczeństwa, „mędrkującego cywilnego tchórzostwa”, które nie angażuje się w walkę, ale mimo to krytykuje strategię Józefa Piłsudskiego, nie wierząc, że odparcie Sowietów jest w ogóle możliwe.
Czy kpt. Janusz Meissner to jedyny pisarz, który widział wojnę z bolszewikami z pierwszej linii frontu?
Na wezwanie Komisji Mobilizacyjnej w 1920 roku odpowiedziało wiele znanych wtedy i dzisiaj postaci ze świata literackiego. Na pierwszą linię walk pospieszyli m.in. Józef Czechowicz, Józef Czapski, Julian Przyboś, Stanisław i Józef Mackiewiczowie. Nie zabrakło również Władysława Broniewskiego, który za swoje dokonania został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, a Krzyżem Walecznych – aż czterokrotnie. Ci, którzy zostali w domach, chwycili za pióra, by nawoływać do obrony ojczyzny przed zalewem bolszewizmu. Wlewali w serca Polaków odwagę i nadzieję na zwycięstwo. Zaangażowaną obywatelsko poezję piszą wówczas nie tylko tak uznani twórcy jak Jan Kasprowicz czy dramatopisarz Karol Hubert Rostworowski, ale też zupełnie nieznani poeci amatorzy. Wszystkim przyświeca jeden cel: obronić kraj przed dziką, wręcz barbarzyńską hordą ze Wschodu, która nie uszanuje żadnej świętości.
Dzisiaj o wszelkich konfliktach zbrojnych donoszą nam w serwisach informacyjnych dziennikarze i korespondenci wojenni. Sto lat temu Polacy pewnie nie wiedzieli, co się dzieje na froncie?
Być może będzie to kolejne zaskoczenie, ale o postępach wojny polsko-bolszewickiej na bieżąco informowali znajdujący się na froncie pisarze – korespondenci. Między innymi Stefan Żeromski, dzięki któremu możemy prześledzić choćby sytuację w Wyszkowie, gdzie swoją siedzibę miał „polski rząd” z sowieckiego nadania. Miłośnicy reportażu wojennego powinni też sięgnąć po znakomite relacje Karola Irzykowskiego, Adama Grzymały-Siedleckiego czy Kornela Makuszyńskiego. Były one publikowane na gorąco, co sprawia, że mają nieco propagandowy wydźwięk, ale w ten sposób starano się jednak wytłumaczyć Polakom sens toczącego się konfliktu zbrojnego, zmobilizować ludzi do walki, a nawet poniekąd oswoić grozę wojny i zbliżających się oddziałów wroga. Bo jak tu się mimowolnie nie uśmiechnąć, kiedy czytamy u Irzykowskiego, że niejeden pies w pułku wabił się Trocki?
Zazwyczaj wspomnienia wydawane po latach ukazują inne oblicze konfliktów zbrojnych. Mniej optymistyczne… bo bardziej szczere. Czy tak jest również z rokiem 1920?
Zachowały się m.in. prywatne zapiski Władysława Broniewskiego z okresu służby. Możemy się dzięki nim dowiedzieć, jak wyglądała jego frontowa codzienność, ale też ówczesne próby literackie… czy miłosne perypetie. Opis samej wojny jest faktycznie dość ambiwalentny – obok przykładów odwagi i dzielności są sytuacje, kiedy ta „zwycięska armia” plądruje sklepy Żydów. Broniewski pisał także o niewyobrażalnym zmęczeniu żołnierzy, wszechobecnej śmierci, która sprawia, że w końcu każda wojna wydaje się im czymś niedorzecznym, wręcz pozbawionym sensu. Ale nawet w najcięższych momentach – choćby w czasie odwrotu spod Kijowa latem 1920 roku – polscy żołnierze dawali dowód swojego hartu ducha i oddania sprawie wolnej Polski.
Nie brakuje jednak utworów o zdecydowanie mniej optymistycznym wydźwięku, będących poruszającym protestem przeciwko wojnie w ogóle.
Jak na przykład?
Warto przyjrzeć się twórczości Eugeniusza Małaczewskiego, który walczył w tej wojnie pod dowództwem gen. Hallera. Już jego relacje z frontu były podszyte wisielczym humorem, ale to, co znajdujemy w zbiorze opowiadań „Koń na wzgórzu”, może wstrząsnąć i współczesnym czytelnikiem. Narratorem tytułowego opowiadania jest żołnierz-inwalida, którego wojna okaleczyła nie tylko fizycznie, ale też – o wiele bardziej – psychicznie. Towarzyszymy mu, kiedy odkrywa, że jego dom został doszczętnie splądrowany przez bolszewików, a ukochane siostry bestialsko zamordowane… Kiedy oszalały z rozpaczy wyrusza w pościg za sowietami, dostrzega coś, co w jego oczach staje się wręcz apogeum okrucieństwa wojny. Natyka się bowiem na umierającego konia, którego wróg odarł żywcem ze skóry, i zaczyna rozumieć, że wojna nie oszczędza nawet niewinnych, nierozumiejących niczego stworzeń. Małaczewski w dramatyczny sposób pokazuje więc, że komunizm to przeciwieństwo nie tylko kultury, cywilizacji, ale wręcz esencji życia. A wojna przynosi traumę, którą ukoić może jedynie głęboka wiara.
Wiemy już, że pisarze świetnie rozumieli trud polskiego żołnierza, bo dzielili z nim frontową codzienność. A czy ktoś podjął się spojrzenia na toczącą się wojnę oczami wroga? Czy na taką próbę w 1920 roku było jednak za wcześnie?
O dziwo – są takie teksty, ale z oczywistych względów jest to niezwykle rzadka perspektywa. Wspomniany Eugeniusz Małaczewski w noweli „Miłosierdzie ziemi” opisuje umierającego komisarza czerezwyczajki, czyli sowieckiej tajnej policji. Bohater w ostatnich chwilach życia odrzuca bolszewizm – jak sam mówi: „sprawę Motłochu” – i doświadcza polskiego miłosierdzia, a nawet przebaczenia.
Skoro pisarze nie bali się eksperymentów z inną perspektywą… to może ktoś zrobił krok dalej i pokusił się przykładowo o powieść z nurtu historii alternatywnej? Opisał, co by było, gdyby losy wojny potoczyły się zupełnie inaczej?
I tu literatura z okresu wojny polsko-bolszewickiej nas nie rozczaruje – były i takie eksperymenty. W powieści Edwarda Ligockiego „Gdyby pod Radzyminem…” widzimy losy naszego kraju po Bitwie Warszawskiej, która nie stała się jednak Cudem nad Wisłą. To historia wyobrażona, w której bolszewicy wygrywają wojnę, zajmują Warszawę i ruszają dalej na podbój Zachodu. W zniewolonej po raz kolejny Polsce panuje okrutny terror, torturowani są zarówno arystokraci, jak i duchowni, a świątynie są bezkarnie niszczone. Wszystko to prowadzi w końcu do wybuchu antybolszewickiego powstania w dawnej stolicy Polski. Jaki jest wynik starcia? Pozwolę sobie nie zdradzać zakończenia, bo być może ktoś zechce to sprawdzić w samym tekście Ligockiego.
Jak widać, wydarzenia z 1920 roku przyniosły sporo ciekawej, choć tak mało znanej dzisiaj literatury. Dlaczego tak niewiele o niej wiemy?
Ponieważ przez dekady Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej była uznawana za antyradziecką i skazana na niebyt. Znamienne są tu szczególnie losy Stanisława Rembeka, autora powieści „W polu”, wydanej w roku 1937 – uznanej za prawdziwe arcydzieło czasów wojny polsko-bolszewickiej. Rembek nie upiększał ani wojny, ani walczących w niej żołnierzy, pokazywał, jak bezpowrotnie odchodzi rycerskość walki. Czytając „W polu”, ma się nawet wrażenie, że chwilami patrzył na wojenne zmagania jak współczesny filmowiec – pokazując odartą z patosu codzienność wojny, ale też jej traumatyczny wpływ na ludzką psychikę.
Niestety, mimo że ta i inne powieści Rembeka były doceniane przez krytykę, po 1945 roku zostały uznane za godzące w ustrój i wycofane z bibliotek. Zdesperowany autor próbował wydać „W polu” w paryskim Instytucie Literackim – ale to jeszcze bardziej rozwścieczyło komunistów, pogorszyło i tak złą sytuację. Świetny pisarz został więc w swoim kraju skazany na przemilczenie i życie w biedzie. Już wcześniej zresztą nękano go aresztami, a nawet zamknięto na kilka miesięcy w zakładzie dla obłąkanych.
Czy jest więcej takich zapomnianych arcydzieł, które powinny być dla nas lekturą obowiązkową?
Do wspomnianych wcześniej warto dodać jeszcze jedną, zupełnie nieszablonową powieść – to „Lewa wolna” Józefa Mackiewicza, wymykająca się wszelkim schematom. Tekst jest nie tylko zapiskiem wydarzeń z czasów wojny 1920 roku, ale też dogłębną analizą zarówno jej przyczyn, jak i skutków. Mackiewicz również ukazywał wojnę z wielu perspektyw, patrząc na wydarzenia oczami Polaków, Rosjan, ale i np. Litwinów. Oczami antykomunistów i bolszewików, wojskowych i cywilów. Co ważne, wydając swoją powieść w latach 60., wiedział już, co stało się po pokoju ryskim – dlatego z kart powieści wybrzmiewa gorzka refleksja, że wojna 1920 roku była mimo wszystko klęską, bo pozwoliła przetrwać bolszewikom i ich ideologii.
Literaturą z czasów wojny 1920 roku zajmuje się Pan od dawna. Czy po stu latach można w niej odkryć jeszcze coś nowego?
Wojna polsko-bolszewicka miała ogromne znaczenie dla historii Polski i świata. Aż dziwne, że istnieje tak duża dysproporcja między tym, jakim echem się odbiła w późniejszych wydarzeniach, a tym, co pozostawiła po sobie w literaturze. Niemniej dla mnie, jako badacza, to ciągle ogromna naukowa przygoda, którą kontynuuję w swojej najnowszej książce „Rok 1920 w literaturze polskiej”. Chcę przypomnieć i omówić tę literaturę, która – jak upewniają mnie kwerendy – jest naprawdę obszerna i ciekawa. Premiera już pod koniec 2020 roku.