6 sierpnia 1920 r. Po ile drożdże?
Pamiętacie, jak na początku epidemii koronawirusa towarem pierwszej potrzeby stały się drożdże? Półki sklepowe świeciły pustkami, bo nagle w wielu Polakach, którzy zgodnie z zaleceniami zostali w domu, obudziła się pasja pieczenia. Wiecie, że sto lat temu o drożdże też toczyła się batalia? Był to towar o tak szczególnym znaczeniu, że objęto go nawet akcyzą – jak cukier czy alkohol.

6 sierpnia 1920 r. Rada Obrony Państwa ogłosiła maksymalne ceny artykułów pierwszej potrzeby. Obok grochu, fasoli, mąki, kaszy, chleba, mleka, ziemniaków, jajek czy herbaty na liście znalazły się drożdże – pierwszego i drugiego gatunku. Nie mogły kosztować więcej niż jedną markę za łut (12,66 g).
Drożdże służyły przede wszystkim do rozpulchniania ciasta na chleb. Przy okazji żniw w 1920 r. zachęcano, by pieczywo robić nie na zakwasie, ale właśnie na rozczynie drożdżowym. Wypiek miał być dzięki temu smaczniejszy, delikatniejszy i – co w warunkach wojennej biedy miało znaczenie szczególne – pożywniejszy.

Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Choć od tamtego czasu minęło sto lat, rywalizacja między zwolennikami chleba na zakwasie i wypieków drożdżowych trwa. Jedno pozostaje bez zmian – jak napisał autor podręcznika dla piekarzy z 1920 r., „żaden preparat chemiczny nie potrafi zastąpić dobrych drożdży”!
Podobnie jak mąka, drożdże bywały przedmiotem różnego typu fałszerstw. Do proszku dosypywano podejrzane domieszki. W połączeniu z mąką, którą dla zwiększenia objętości mieszano z gipsem, kredą, piaskiem, dawało to straszny efekt. Zdarzały się przypadki poważnych zatruć. Niestety, kontrola jakości i bezpieczeństwa żywności sto lat temu pozostawiała wiele do życzenia…