22 czerwca 1920. Premiera „Czerwonego Asa”
Co w kulminacyjnych momentach wojny polsko-bolszewickiej oglądali w kinach Polacy? W repertuarach nie brakowało amerykańskich hitów, a jednym z nich był „Czerwony As”. Promotorzy filmu zręcznie wpisali go w bieżący, wojenny kontekst:
Każdy prawdziwy amator wielkich sensacji kina przyjdzie sam i przyprowadzi swe dzieci, niech widzą wśród jakich szalonych trudności walczy Amerykanka Marja Walcamp o dobro swej Ojczyzny. Aż prosi się o interpretację: podczas gdy my, Polacy, próbujemy odeprzeć bolszewicką nawałę, dzielna dziewczyna daje nadzieję na zwycięstwo, wychodząc cało z przeróżnych prób!
„Czerwony As” był tak naprawdę 15-odcinkowym serialem przygodowym. Widzowie w kinach mogli obejrzeć kilka epizodów w trakcie jednego seansu (zupełnie jak współcześni amatorzy netfliksowych maratonów). Do Polski produkcja trafiła trzy lata po amerykańskiej premierze. Wcześniej, podobnie jak wszystkie filmy w USA w tamtym czasie, przeszła przez sito cenzury. Ponoć wycięte zostały m.in. sceny strzelaniny w barze i upadku z konia, a także scena z udziałem półnagiej kobiety i… atak człowieka – małpy. Zapewne i bez tego na ekranie dużo się działo!
„Czerwony As” był filmem niemym – seansowi w warszawskim kinie PAN przy Nowym Świecie towarzyszył akompaniament (zwany ilustracją muzyczną) pod kierownictwem Czesława Cywińskiego. Badacze kina niemego nie mają wątpliwości, że często to właśnie muzyka rządziła emocjami widzów i pomagała w odbiorze obrazów wyświetlanych na ekranie.
Przy Nowym Świecie muzycy grali dla aż 850 widzów – tyle mogła pomieścić kinowa sala. Kamienica nr 40 tętniła życiem. Oprócz kina działały tu także hotelik, perfumeria, sklepy z obuwiem, okularami i biżuterią. W czasie Powstania Warszawskiego budynek spłonął, zachowała się jednak m.in. fasada. Dzięki temu dziś możemy przekroczyć próg kamienicy, w której sto lat temu odskoczni od ponurej codzienności szukali pasjonaci kina przygodowego…
Muzyki na żywo w kinie PAN dziś już nie usłyszymy, ale „Czerwony As”, liczący sobie ponad wiek, przetrwał do naszych czasów niemal w całości. Taśmy z serialem przechowuje Biblioteka Kongresu w Waszyngtonie.
Kiedy Polacy, na co dzień przygnębieni niepokojącym obrotem spraw na froncie, oddawali się magii kina i oglądali w akcji Marie Walcamp, kariera aktorki właśnie dobiegała końca – choć miała ona wtedy zaledwie 26 lat. Blond piękność wyspecjalizowała się w rolach serialowych superbohaterek, tymczasem tasiemcowe produkcje zaczęły tracić na popularności (jak pokazała historia, na renesans seriali szczęśliwie nie trzeba było czekać aż stu lat).
Losy Marie niestety potoczyły się tragicznie. Aktorka zmagała się z depresją. 17 listopada 1936 r. odkręciła kurek gazu w swoim mieszkaniu w Los Angeles. Pomoc nie przyszła na czas.