#1920/2020

Prof. Chwalba: sytuacja ekonomiczna kraju była katastrofalna, a jednak cieszyliśmy się z powodu odzyskania tego „polskiego śmietnika”

Rozmowa z prof. Andrzejem Chwalbą, historykiem, autorem książki „1919. Pierwszy rok wolności”

Prof. Andrzej Chwalba. Fot. Beata Zawrzel/REPORTER

Polacy cieszyli się z odzyskanej wolności? Był entuzjazm, powszechne świętowanie? Czy raczej poczucie prowizorki, tymczasowości i obawa, jak to będzie w nowym państwie?

Nie było jednego momentu, który można by uznać za datę odzyskania niepodległości, jak 8 czy 9 maja 1945 roku. W Krakowie rozbrojono Austriaków, ale nie wszyscy identyfikowali to zdarzenie z powstaniem polskiej państwowości. To dziś mówimy, że odzyskanie niepodległości rozpoczęło się od Krakowa. Ale tak naprawdę w Polsce podzielonej na zabory był to proces rozłożony na kilka tygodni. Ludzie reagowali różnie, w zależności od terytorium czy sytuacji społecznej. Inaczej odbierali to młodzi żołnierze, którzy byli zaprzysiężeni, inaczej – studenci, bardzo entuzjastycznie nastawieni do odrodzonej Polski. Jeszcze inaczej – środowiska inteligenckie, ziemiańskie czy mieszczańskie. Nie można powiedzieć, że polskie elity, wtedy już nieliczne, nie były zachwycone. Choć niektórzy, przykładowo w Galicji, dobrze wspominali czasy Habsburgów, Franciszka Józefa i trochę się obawiali tej niepodległości. Ci, którzy byli daleko od bieżącej polityki, przyjmowali nowy stan rzeczy obojętnie, a nawet z niepokojem, czy odrodzony kraj sobie poradzi. W środowiskach robotniczych na pierwszy plan wysuwała się sytuacja ekonomiczna. Ludzie koncentrowali się na bieżących problemach.

No tak. Niepodległość niepodległością, ale w pierwszej kolejności trzeba było poradzić sobie z codziennością. Przeżyć kolejny dzień.

A nie było to proste, bo sytuacja ekonomiczna kraju była katastrofalna. Brak żywności, opału, dróg, domów, brak wszystkiego. Szereg wiosek zrównanych z ziemią – wystarczył jeden pocisk zapalający i stawały w płomieniach. W niektórych gminach i powiatach nawet 80% zabudowań zostało zniszczonych. Pół miliona ludzi mieszkało w lepiankach albo u sąsiadów. Jak przeżyć w tych okolicznościach? Na dodatek w pierwszych chwilach po odzyskaniu niepodległości panował niesłychany rozgardiasz, chaos. Wszystko trzeba było tworzyć od nowa. Powstaje państwo polskie, a więc i polska administracja, polska policja, sądownictwo. Istnieje prawo, ale jest to prawo zaborowe i trudno je tak od razu zmienić. Podobnie z walutą. Zostawiono dotychczasowe monety, co z kolei stanowiło pożywkę dla spekulantów i lichwiarzy. To też ludzi denerwowało, że niektórzy oszukiwali na wymianie pieniędzy. Nie dość, że Polacy mało zarabiali, to jeszcze niczego prawie nie mogli kupić. Brakuje nafty, drewna do budowy, węgla na opał. Jeszcze w 1924 roku rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego ogłasza późną jesienią, że zajęć nie będzie, bo temperatura spadła poniżej pięciu stopni. I to w momencie, kiedy już dysponujemy polską częścią górnego Śląska. Z jednej strony mamy więc dramatyczny, trudny czas, z drugiej – radość z powodu odzyskania tego „polskiego śmietnika”.

Rolnicy podczas żniw w Tyrawie Wołoskiej w powiecie sanockim
Źródło: Biblioteka Narodowa

Zmiany, choć przez wielu oczekiwane, nie następowały rzecz jasna z dnia na dzień. Gdzie były najbardziej widoczne?

Rok 1918 to jest niespodzianka: jeszcze są prowadzone walki, a tu nagle powstaje Polska. Ale stopniowo nastaje stabilizacja. Ludzie oswajają się z nową rzeczywistością. Mamy w końcu polskie sądownictwo, polskie urzędy, szkoły, polski język. To nie bez znaczenia, że człowiek styka się z polską administracją, a nie obcą, zaborową. Powstają nowe uczelnie: uniwersytety w Poznaniu i w Wilnie. To też powoduje silniejszą identyfikację polskich elit z nowym państwem, bo daje im ono szansę na naukę i robienie karier. Rolnicy zaczynają zagospodarowywać ugory. Dostosowują pola zniszczone przez wojnę, likwidują leje wojenne, druty, transzeje. W 1920 roku te gospodarstwa zaczynają jakoś funkcjonować, pojawiają się w nich krowy, zwierzęta domowe. Powstaje armia, wojsko polskie, które prowadzi działalność informacyjno-formacyjną. Tysiące młodych ludzi dowiadują się, jakie to jest wojsko, jakie są nasze cele, po co w ogóle w tym wojsku jesteśmy. Żołnierzom mówi się, że są Polakami, że mają obowiązek służyć ojczyźnie. Wojsko staje się dobrą szkołą wychowania patriotycznego. Niektórym dopiero służba w armii uświadamia, kim tak naprawdę są. Z tą wiedzą po zakończeniu służby wracają do swoich wiosek, miasteczek, miast – i przekazują współobywatelom dobre polskie postawy.

Jakie były możliwości zarobkowania, utrzymania siebie i rodziny? Nie działały przecież fabryki, przemysł.

Rynek pracy wygląda dramatycznie. W Łodzi bezrobocie sięga 40%. Kiedy w końcu odzyskujemy Polskę, w kraju nie ma ani jednej huty stali, wszystkie są pozamykane. Należy jak najprędzej je uruchomić, by odbudować przemysł metalowy i maszynowy. Fabryki też pozamykane. W czasie wojny najpierw Rosjanie, a później Niemcy wywieźli wszystko, co się w nich znajdowało. Maszyny, urządzenia, surowce, prefabrykaty. Wyrywali nawet kable elektryczne ze ścian. Po odzyskaniu niepodległości robotnicy wracają do fabryk, ale niczego tam nie ma. Najpierw trzeba więc uruchomić fabryki. Cała nadzieja w aliantach. Aliantom zależy, by sytuacja w Polsce poprawiała się jak najszybciej, bo inaczej ludzie wyjdą na ulice i wzrośnie liczba osób wyznających idee bolszewickie, sprzyjających Rosji sowieckiej. Tego się potwornie obawiano. Za sprawą przyszłego prezydenta Hoovera napływa do nas olbrzymia pomoc fundacji charytatywnych ze Stanów Zjednoczonych: żywność, mleko, ubrania, buciki dla dzieci. Uzyskujemy także pomoc w formie kredytów i surowców do fabryk. I fabryki są dzięki temu powoli uruchamiane. Wszystkie produkty, jakie udaje się wytworzyć, trafiają na rynek krajowy, który jest bardzo wygłodzony. Kupuje się każdą koszulę, każdy materiał, każdą spódnicę czy parę spodni.

Na pomoc finansową dopiero co odrodzonego państwa Polacy nie mogą liczyć?

Państwo nie dysponuje pieniędzmi na odbudowę kraju z wojennych zniszczeń. Głównych celem jest skuteczne prowadzenie wojny. Dziś się spieramy, czy na wojsko przeznaczyć z budżetu 2%, czy nieco więcej. W 1920 roku budżet wojenny wynosi 50–60% PKB. Na pomoc dla rolników, robotników, opiekę socjalną, medyczną, szkolnictwo pieniędzy nie ma. Wszystko zostaje podporządkowane strategii politycznej państwa i wizji naczelnika Piłsudskiego, który chce za wszelką cenę tę wojnę wygrać.

Z czego zatem żyją ludzie?

Przemysłu co prawda nie ma, ale jest rzemiosło. Okupanci, a wcześniej zaborcy nie zajmowali się drobnymi firmami rzemieślniczymi. Nie wywozili urządzeń, sprzętu, bo nie stanowiły one dla nich wartości. I tam właśnie, w rzemiośle, ludzie znajdują pracę. W szybkim tempie ruszają zakłady produkujące rozmaitą galanterię wojskową. W Polsce nie powstają armaty ani karabiny, ale już wojskowe pasy, buty, płaszcze, mundury – tak. Za pieniądze organizacji charytatywnych wykonywane są różne roboty: porządkowanie miasta, zamiatanie ulic, budowanie mieszkań, domów. Ludzie zarabiają grosze, ale towarów i tak nie ma, a głód jest powszechny. W pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości odnotowujemy przypadki śmierci głodowej. Jednak działania wojenne nie dotknęły wszystkich zaborów w równym stopniu. Zabór pruski ucierpiał najmniej. To z niego będą pochodziły transporty mąki, zboża, ziemniaków do Królestwa Polskiego i Galicji. W tym trudnym czasie to realne wsparcie dla innych zaborów.

Sytuacja na wsi też nie była lepsza. Nawet jeśli ktoś miał ziemię, był rolnikiem, to brakowało sił pociągowych.

Zdarzały się wioski, gdzie nie było ani jednego konia. A trudno sobie wyobrazić orkę wiosenną w 1919 roku bez konia. Stąd obrazy, na których kobiety zaprzęgano do pługa. One ciągnęły, a mężczyzna szedł z tyłu z batem. Pomimo pomocy państwa brakowało ziarna siewnego. A z pustego i Salomon nie naleje. Mimo wszystko na wsi nie było najgorzej. Ziemia rodziła i tych płodów rolnych stopniowo przybywało.

„Żniwa” – obraz Włodzimierza Tetmajera
Źródło: Biblioteka Narodowa

A jednak ceny żywności były strasznie niskie. Chłopi wyprzedawali ją za bezcen, sami głodując.

Istniały dwa równoległe rynki. Oficjalny, na którym ceny maksymalne na pieczywo, mięso, sól, ocet, naftę, węgiel ustalało państwo. Ale tych produktów było bardzo mało. A to, co państwo chciało płacić piekarzom, rzeźnikom, rolnikom, było nieopłacalne. Zamiast więc sprzedawać po cenach oficjalnych, rolnicy oferowali swoje towary w szarej strefie. W pierwszych latach niepodległej Polski kwitnie czarny rynek, ceny na nim są pięcio-, ośmio-, dziesięciokrotnie wyższe niż na rynku kontrolowanym przez państwo. Tam można kupić wszystko: towary kolonialne, które przez dziurawe granice trafiają do Polski. Nawet narkotyki, które zostawili Niemcy – na takie produkty zawsze znajdą się chętni. Ceny są astronomiczne, tylko nieliczni mogą sobie pozwolić na zakup czegoś. Na czarnym rynku kolejek nie ma.

Kto mógł sobie pozwolić na te lepsze towary?

Zniszczenia nie objęły wszystkich w równym stopniu. Wojna jedynie pogłębiła istniejącą polaryzację społeczną. Nawet jeśli ktoś stracił dużą część majątku, to, co mu pozostało, i tak pozwalało na godne życie. Choć we wspomnieniach arystokracji spotykamy powszechnie opinie, że dobrze to już było. Dodatkowo pojawia się nowa klasa dorobkiewiczów, którzy przejmują koncesje wojskowe, dzierżawią monopole. Burżuazja miejska, żerująca na niedoborach i nierównościach. Znakomicie zarabiają spekulanci, lichwiarze, kamienicznicy – oni na wojnie zyskują. Stąd masowe protesty, a nawet przypadki zabójstw spekulantów. To właśnie tutaj partie lewicowe, ludowe, socjalistyczne znajdują istotę swojego programu: popatrzcie, to trzeba zmienić, tak dalej być nie może, trzeba ukarać tych, którzy żerują na ludzkiej biedzie, zawyżają ceny mieszkań.

To kolejny problem: ludzie nie mają gdzie mieszkać.

Mieszkań brakuje i są bardzo drogie. Kamienicznicy, widząc koniunkturę, podwyższają czynsze. Zaczyna się inflacja i bardzo szybko przyspiesza. Z dnia na dzień pieniądz traci wartość. Kamienicznicy umawiają się z lokatorami na opłaty nie w markach polskich, nie w koronach w Galicji, nie w rublach w Wilnie. Żądają opłat w dolarach amerykańskich, ewentualnie frankach szwajcarskich, bo to stabilne, twarde waluty. To też pokazuje trudne miejsce, w którym się znaleźliśmy. Ludzie gnieżdżą się, gdzie mogą: w suterenach, na poddaszach. W jednym pokoju za przepierzeniem mieszkają po trzy, cztery rodziny, po 20 osób na 15 metrach kwadratowych. Śpią po dwóch, trzech w jednym łóżku – jeśli w ogóle jest łóżko, a jeśli nie, to na podłodze, na sienniku. W większości mieszkań nie ma oddzielnych ubikacji ani bieżącej wody. Jest jeden waterklozet, jedno ujęcie wody na cały korytarz. Łazienka lub wanna należą do rzadkości, można je spotkać tylko w nielicznych mieszkaniach, i to w najbogatszych miastach, jak Kraków, Lwów, Warszawa. Żydzi korzystają z mykwy, czyli łaźni.

Przedwojenna pocztówka z Łodzi
Źródło: Biblioteka Narodowa

Życie w takim ścisku przy tak niskim poziomie higieny musiało prowadzić do epidemii.

I to było spore wyzwanie dla polskiej administracji. Na to musiały iść te drobne środki, które jeszcze pozostały z budżetu wojennego. Zresztą to akurat wiązało się z wojną. Żołnierz musi być zdrowy, inaczej nie przyda się na polu bitwy. Przez Polskę przetaczały się wówczas różne epidemie. Na przykład hiszpanka, która miała to do siebie, że wracała jesienią 1919 roku i w roku 1920, nawet w 1921 dało się zaobserwować objawy tej grypy. Tyfus, niezwykle groźny, rozprzestrzeniał się pomimo szczepionek – było ich bardzo mało i były trudno osiągalne. Cholera doskonale się rozwijała na skutek biedy, niedożywienia i fatalnych warunków mieszkaniowych. Tak samo suchoty, czyli gruźlica. Również choroby weneryczne były częstym następstwem wojny. Nie dawano sobie z nimi rady, bo brakowało leków.

Pan patrzy, jakim byłeś człowiekiem, a nie czy umiesz składać litery” – mawiano dzieciom w 1920 r. Jak wyglądała wówczas edukacja i opieka medyczna? Czy na ulicach było bezpiecznie? Czy w odradzającym się państwie było miejsce na rozrywki? Zapraszamy do lektury trzeciej części rozmowy z prof. Andrzejem Chwalbą, którą opublikujemy już za tydzień.