19 sierpnia 1920 r. Płocczanki: „Chłopcy, idziemy naprzód, to nie takie straszne!”
Niech Was nie zmylą te eleganckie kapelusze, białe bluzki i kołnierzyki. Panie (a w zasadzie: panny) z Płocka przedstawione na poniższym zdjęciu to żołnierze! Fotografię opublikowano w tygodniku „Świat” 17 lipca 1920 r. Miesiąc później płockie damy stanęły oko w oko z wrogiem. W mieście zaatakowanym przez bolszewików rozgorzały walki uliczne.
Pierwszoplanową rolę odegrała 45-letnia Marcelina Rościszewska – dyrektor miejscowej szkoły żeńskiej. Zaprawiona w bojach (w 1918 r. brała udział w obronie Lwowa), gdy tylko bolszewicy wtargnęli na ulice miasta, wiedziała, co robić. Staje natychmiast wśród walczących; roznosi broń i amunicyę, dźwiga rannych i opatruje ich, nie zważając na rosnącą wciąż groźbę kul; wreszcie podejmuje się skrytemi drogami, ścieżynami ogrodowemi i zaułkami przeprowadzić znad Wisły na ulicę Kościuszki pluton przybyłych zza rzeki żołnierzy – relacjonował miesiąc po bitwie „Tygodnik Ilustrowany”. Pani dyrektor razem z oddziałem dostała się pod krzyżowy ogień, ale niezrażona doprowadziła pluton pod barykadę zgodnie z rozkazem. W swojej szkole zorganizowała szpital polowy. Koordynowała dostawy amunicji i opatrywanie rannych.
Nie sposób wymienić wszystkich kobiet zaangażowanych w obronę Płocka. Helena Wagner uratowała rannych żołnierzy przebywających w miejscowym szpitalu garnizonowym. Praczka Marysia Szymanowiczówna roznosiła amunicję od barykady do barykady – ponoć z twarzy nie schodził jej uśmiech, aż do momentu, gdy dosięgła ją kula z karabinu maszynowego. Dziewczyna zginęła na miejscu. Janina Landsberg-Śmieciuszewska, młodziutka, 16-letnia sanitariuszka, zagrzewała do walki żołnierzy, którzy ulegli panice: Gdy naraz widzi jakiś oddział żołnierzy, zachwiany na chwilę huraganem bolszewickiego ognia, staje wśród nich i, jak stary żołnierz, odzywa się: „chłopcy, idziemy naprzód, to nie takie straszne!” I to im wystarczyło.
Wiele płocczanek padło ofiarą okrutnych gwałtów. Kobiety dobrze wiedziały, co im grozi ze strony bolszewików – „potworna brutalność zdobywców, gorsza od ran i śmierci”. Mimo to nie porzuciły swoich stanowisk. Jedna z sanitariuszek w rozmowie z korespondentem wojennym Adamem Grzymałą-Siedleckim tak wspominała moment wdarcia się bolszewików do szpitala: Rozpoczęły się sceny wymykające się z pod pióra swoją szpetnością moralną. Napaści na bezbronne kobiety, targania, groźby. Jakieś zwierzę rzuca się na jedną z pań, zaciąga ją z sobą do odosobnionej izby. Bliska utraty zmysłów, drżąca, napół żywa z przerażenia, broni się resztkami sił. „W takim razie zabiję cię!” – ryczy rozszalały żołdak i kieruje rewolwer ku jej skroni. „Dobrze, zabij” – odpowiada mu. „Miej jednak tyle litości, że pozwól mi się przez jedną jedyną minutę pomodlić!”. I tak, trzymana przezeń za rękę, klęka i robi znak krzyża świętego, ostatni już w tem życiu. Żołdak wpatruje się w nią, ręka jego, w której trzyma rewolwer, naraz opada bezwładnie, kilka sekund jakiegoś niemego pasowania się z sobą – a potem zwycięstwo jakiejś cudem odnalezionej skry człowieczeństwa w zwierzu: odpycha od siebie grubiańsko ofiarę i ze słowami „Nu! poszła won!” – wybiega.
Dzięki ogromnemu zaangażowaniu cywili – mężczyzn, kobiet, dzieci – po ciężkich walkach miasto oparło się bolszewikom. Po bitwie o Płock Felicjan Sławoj Składkowski napisze o bohaterskich mieszkankach miasta: Zdawało się, że kule karabinowe walk ulicznych na barykadach i strzały naszej artylerii, rażące domy zajęte przez bolszewików, robią na dzielnych niewiastach nie większe wrażenie, jak na naszych starych żołnierzach.