30 sierpnia 1920 r. Od zgubnej apatii do zwycięstwa. Dziękczynienie w Warszawie
Święto Dziękczynienia ma w Polsce krótką, bo zaledwie 13-letnią tradycję. Obchodzimy je w czerwcu, w przeciwieństwie do Amerykanów, którzy świętują w czwarty czwartek listopada. Pod koniec sierpnia 1920 r. Warszawa przeżywała jednak wyjątkowe święto dziękczynienia – powodem było oczywiście ocalenie stolicy od bolszewizmu. Nabożeństwa odbywały się w kościołach w całej Polsce, a mieszkańcy Warszawy tłumnie przybyli na mszę świętą w katedrze św. Jana. Rzęsiście oświetlona, przystrojona zielenią, zgromadziła w swych murach najwybitniejszych obywateli kraju oraz przedstawicieli mocarstw sprzymierzonych z Polską – relacjonował dziennikarz „Rzeczpospolitej”.
W uroczystości uczestniczyli posłowie na Sejm z marszałkiem Wojciechem Trąmpczyńskim, minister spraw wojskowych gen. Kazimierz Sosnkowski i kilku innych przedstawicieli rządu, gen. Józef Haller i wielu najwyższych rangą oficerów Wojska Polskiego. Przybyli też przedstawiciele zagranicznych misji wojskowych i dyplomatycznych: amerykańskiej, angielskiej, francuskiej, włoskiej, belgijskiej i rumuńskiej.
Mszę celebrował kard. Aleksander Kakowski, a po prawej stronie ołtarza zasiadł monsignore Achille Ratti, nuncjusz apostolski w Polsce, przyszły papież Pius XI. Warto wspomnieć, że abp Ratti i przedstawiciel Turcji byli jedynymi dyplomatami, którzy nie opuścili Warszawy w czasie bitwy w sierpniu 1920 r.
Wiernych chcących wziąć udział w mszy świętej było tak wielu, że do katedry wpuszczano tylko za biletami. Porządku pilnowali wioślarze, którzy utworzyli szpaler od wejścia aż do prezbiterium. Było to symboliczne zwieńczenie wkładu Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego w wygraną z bolszewikami. Członkowie tej organizacji masowo wstępowali do Armii Ochotniczej, a także stworzyli oddział wartowniczy, który zabezpieczał mosty i przeprawy na Wiśle.
Wzruszającą homilię wygłosił ks. Mieczysław Węglewicz, profesor warszawskiego seminarium metropolitalnego. Mówca w natchnionych słowach scharakteryzował ów nastrój ponurego odrętwienia, w jakie wpadło społeczeństwo nasze w owe pamiętne dnie trwogi, kiedy to wróg – barbarzyńca bezkarnie zbliżał się do murów Warszawy, i ów czyn ofiarny, spełniony na polach Ossowa przez garstkę bohaterów z ks. Skorupką na czele; czyn, który miał podwójne znaczenie – ocalił miasto nasze i wyrwał naród nasz z tej zgubnej apatji i odrętwienia – pisał dziennikarz „Gazety Warszawskiej”.
Podobnie jak współczesne msze święte za ojczyznę, nabożeństwo zakończyło się uroczystym odśpiewaniem pieśni „Boże, coś Polskę”.