14 czerwca 1920 r. „Grube ryby” w Krakowie
To była prawdziwa gratka dla krakowskich teatromanów. Sto lat temu gościnny występ w Teatrze Bagatela dał sam Mieczysław Frenkiel, uznawany za najwybitniejszego ówczesnego polskiego aktora komediowego. Dziś artyści także wyruszają ze swoimi sztukami w objazdy po Polsce – i chętnie z tego korzystamy, bo czasem to jedyna okazja, by na żywo zobaczyć gwiazdę znaną z serialu czy kina!
Uwielbiany przez publikę Frenkiel, odtwórca ról w sztukach Moliera i Fredry, tym razem zachwycił w sztuce „Grube ryby”, trzyaktowej komedii Michała Bałuckiego. Tytułowe grube ryby to starzy kawalerowie – biznesmeni, którzy na skutek spotkania z dwiema pannami niesłusznie zaczynają czuć się jak ofiary „polowania na mężczyznę”. Przekładając na nasze: mamy tu do czynienia z komedią romantyczną o singlach :-).
Mieczysław Frenkiel, wówczas już 62-letni, ogromnie doświadczony aktor o charakterystycznej, potężnej sylwetce, dał prawdziwy popis aktorskich umiejętności. Recenzent „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” zachwycał się intonacją, mimiką, bogactwem gestów i ruchów scenicznych, a nam pozostaje wierzyć mu na słowo. Pewne jest, że i dziś tylko najwięksi aktorzy mogliby sobie poradzić z tak różnorodnymi kreacjami aktorskimi, jakie miał w swoim dorobku Frenkiel.
Ewidentnie sto lat temu Kraków był spragniony kontaktu z wielkim aktorstwem, a dla najmłodszej wówczas sceny w mieście – działającego od niespełna roku Teatru Bagatela – występ Frenkla był prawdziwym wyróżnieniem. Z nabożnym entuzyazmem patrzymy u nas, w tem malutkiem mieście, na tego mistrza […]. On bowiem przywozi nam wiew wielkiej Sztuki, atmosferę centrów kultury teatralnej Zachodu, od których odciął nas tragizm wielkiej wojny, skazując na prowincyonalizm, a co za tem idzie: obniżenie smaku i miary artystycznej. „Malutkie miasto”, „prowincyonalizm”?! Tego nawet najstarsi krakowianie nie pamiętają :-).
Z prawej: Mieczysław Frenkiel w swoim mieszkaniu, 1928 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Mieczysław Frenkiel chętnie występował gościnnie, ale aż do śmierci pracował przede wszystkim w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Zasłynął nie tylko ze znakomitych ról, lecz również jako pedagog, mistrz dykcji i wymowy oraz autor nowel. To był prawdziwy maestro sztuki aktorskiej, do którego dziś możemy porównać chyba tylko takie postacie, jak Andrzej Seweryn, Jan Englert czy Jerzy Stuhr.
Frenkiel zmarł w 1935 r. Pięknie pożegnał go syn Tadeusz, także aktor:
Mój Ojciec umarł. Odchodząc ze świata zabrał mi całą duszę i połowę serca. [Szukam Go] ciągle, uparcie. O tej godzinie powinien iść szybkim krokiem Trębacką, stukając zamaszyście laską o bruk; o tamtej musi stanąć na Wierzbowej, pod zegarem Lilpopa, by sprawdzić zegarek; w południe na pewno wejdzie do Lourse’a i rzuci głośno portierowi swoje pogodne „psi czas naczelniku”; a w niedzielę zobaczę Go u Karmelitów, schylonego nad leżącym marmurowym Chrystusem. Jeśli zaś te wszystkie spotkania mnie zawiodą, to pójdę do Narodowego za kulisy. I kiedy spektakl się skończy, zejdę z mojej dawnej garderoby na pierwsze piętro i znajdę Go w tej samej, co przez tyle lat, garderobie. Spocony, zziajany, machnie do mnie ręcznikiem zatłuszczonym i powie: „znowu się, przy Bożej pomocy, nową sztukę na pysk położyło”…