Rozmaitości

7 czerwca 1920 r. Katastrofa polskiej książki

Taki tytuł mógłby nosić raport o stanie czytelnictwa we współczesnej Polsce, ale spieszymy wyjaśnić, że to cytat z czasopisma sprzed stu lat. Wtedy główną bolączką nie był jednak niedostatek czytelników, ale papieru. Papiernie działały w ograniczonym zakresie z uwagi na brak celulozy i węgla – głównego źródła energii napędzającego maszyny. Z trudnościami borykali się wydawcy zarówno prasy, jak i książek. 7 czerwca 1920 r. w Warszawie odbył się więc zjazd wydawców, którego celem było rozwiązanie problemu z zaopatrzeniem, a także z bardzo wysokimi cenami druku.

Maszyna do wyrobu papieru w Państwowych Zakładach Graficznych w Warszawie, 1925 r.
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Koloryzacja: Anna Marjańska

Podobnie jak dziś, problemy finansowe wydawców nie oznaczały tylko niepowodzenia jednej z gałęzi biznesu – stanowiły ogromne zagrożenie dla polskiej kultury, szkolnictwa i nauki. Grozi nam kulturalne bankructwo! – ostrzegał tygodnik „Świat” w czerwcu 1920 r. Za kilka miesięcy miał się rozpocząć nowy rok szkolny, tymczasem na rynku brakowało podręczników dla 2,5 mln dzieci. Ceny dostępnych egzemplarzy przekraczały możliwości budżetowe większości rodziców i nauczycieli. Stefania Sempołowska, niezwykle zasłużona działaczka na rzecz oświaty i praw dziecka, wskazywała, że na zachodzie Europy podręczniki szkolne są dostępne w szkołach za darmo, i apelowała, by Polska brała przykład z tych krajów. Nie mogła wiedzieć, że jej postulat uda się zrealizować dopiero po stu latach. Dziś podręczniki dla uczniów są bezpłatne.

Księgarnia Gebethnera i Wolffa na rogu ul. Zgody i Marszałkowskiej w Warszawie. Pocztówka sprzed 1920 r.
Źródło: Biblioteka Narodowa
Każdemu, kto chce dowiedzieć się więcej o problemach wydawców w 1920 r., polecamy lekturę dwuczęściowego artykułu z tygodnika „Świat” dostępnego w Mazowieckiej Bibliotece Cyfrowej – tutaj i tutaj.

Po odzyskaniu niepodległości wydawało się, że nareszcie nadszedł czas polskiej książki – dotąd rynek zdominowany był bowiem przez autorów rosyjskich i niemieckich. Jednak ze względu na trudności gospodarcze w 1920 r. na półkach wydawnictw zalegały sterty rękopisów dzieł wybitnych rodzimych autorów i naukowców, przykładowo pierwsze w Polsce zbiorowe wydanie publikacji Marii Skłodowskiej-Curie! Większość dostępnego papieru wykorzystywał rząd (zapotrzebowanie na druki ulotne, m.in. te związane z trwającymi plebiscytami, było ogromne), sporo zużywała także prasa codzienna. O swoje interesy upominali się więc czołowi wydawcy książek, również ten najbardziej znany – spółka Gebethner i Wolff.

Na szczęście po wojnie polsko-bolszewickiej sytuacja na rynku się poprawiła, a wspomniane wydawnictwo zyskało jeszcze silniejszą pozycję. Świadczy o tym popularna niemal sto lat temu anegdota. Podobno gdy zapytano jednego z uczniów szkół średnich, kto napisał „Balladynę”, chłopak rezolutnie odparł: „Gebethner i Wolff!”.