#1920/2020

Chłop pod torbę, czyli sto lat temu mieliśmy własnych szerpów w Tatrach

Na początku po górach chodzili warszawiacy. Dopiero potem tatrzańscy kłusownicy zaczęli się przebranżawiać na profesjonalnych przewodników. I tak moda na zdobywanie szczytów stawała się coraz bardziej zaraźliwa i powszechna, ale pań w klapkach i szpilkach na Kasprowym nie było – mówi Wojciech Szatkowski, pracownik Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem, przewodnik tatrzański, narciarz wysokogórski i autor projektu „Narciarstwo Wolności”.

Na szczycie Świnicy (ok. 1920 r.)
Źródło: Biblioteka Narodowa

Jest takie zdjęcie, zrobione na szczycie Świnicy dokładnie przed stu laty: cztery osoby w pozach dość nonszalanckich, panowie z rękami w kieszeniach, pani w obszernej spódnicy i czerwonej chuście na głowie. Turyści czy górale?

Górale na początku w ogóle nie chodzili po górach. Gdyby nie warszawiacy, którzy nam w XIX wieku spopularyzowali Tatry, to nie wiem, jak by z tą turystyką było. To właśnie oni dostrzegli walory polskich szczytów, ale także tutejszego klimatu. Wśród nich był sprawca całego zamieszania: lekarz Tytus Chałubiński wraz z przyjaciółmi z warszawskich salonów. Nie tylko eksplorowali góry naukowo – bo Chałubiński, botanik, badał i opisywał przyrodę tatrzańską – ale też mieli osiągnięcia, jeśli chodzi o wyjścia górskie. I właśnie oni stworzył modę na chodzenie w góry z góralami.

Turyści nad Czarnym Stawem Gąsienicowym (ok. 1920 r.)
Źródło: Biblioteka Narodowa

Dla górali góry nie były atrakcyjne?

Były mało pożyteczne. Dopiero gdy w 1873 roku powstało Polskie Towarzystwo Tatrzańskie (PTT), zaczęli parać się przewodnictwem. Najlepsi kłusownicy, którzy wcześniej uganiali się w górach za zwierzyną, zostali wtedy przewodnikami. Zaczęli brać turystów na szlaki, bo któż znał je lepiej niż oni. Zostali podzieleni na trzy kategorie: pierwszą, drugą i trzecią klasę. I tak stworzyli grupę tatrzańskich liderów, z legitymacją, odznaką i uprawnieniami.

Co znaczyły te klasy?

Pierwsza uprawniała do prowadzenia ludzi na szczyty najwyższe i najtrudniejsze: Gerlach, Koronę Tatr. Druga – wiadomo – dotyczyła szlaków średniej trudności, a trzecia – najniższych partii gór. Istniała jeszcze jedna grupa górali, zwana „chłopami pod torbę”. Dziś powiedzielibyśmy, że byli to tragarze.

Przewodnik Józef Roj z turystą nad Wielkim Stawem
w Dolinie Pięciu Stawów Polskich (lata 20. XX w.)
Źródło: Biblioteka Narodowa

Tacy nasi polscy szerpowie?

Zgadza się. Więc nasz szerpa w chuście, zwanej torbą, niósł dla turystów ubranie i jedzenie na kilka dni. No i musiał dźwigać także czajnik, bo na wycieczce zawsze wypadało pić herbatę gotowaną na ognisku z kosówki. Pamiętajmy jednak, że ludzi wychodzących w góry było wówczas może tysiąc rocznie. Boom nastąpił właśnie w XX wieku, w latach 30. można mówić o złotym okresie rozwoju turystyki, również wyczynowej. Wchodziło się na najwyższe szczyty coraz trudniejszymi drogami wspinaczkowymi. Zaczęto używać lin, haków, a w zimie – raków, czekanów, nart drewnianych. I to był już wyższy poziom odkrywania gór. A że chętnych było coraz więcej, zaczęły powstawać pierwsze schroniska. Morskie Oko – w 1908 roku, na początku dość prymitywne, potem większe, wygodniejsze. Pojawiały się szlaki i dobra, profesjonalna literatura.

Okładka pierwszego wydania przewodnika autorstwa Walerego Eljasza
Źródło: domena publiczna

Mówisz o „Ilustrowanym przewodniku do Tatr, Pienin i Szczawnic” Walerego Eljasza?

Tak, bo choć został on wydany w 1870 roku, był jedyną wówczas tak szeroką i kompletną pozycją, pierwszym przewodnikiem po górach. Zwłaszcza że Eljasz ciągle coś dopisywał, aktualizował. Uwierz, że „Ilustrowany przewodnik…” sprawdza się nawet dzisiaj.

Czytałam w nim, że ludzie, którzy wchodzili na Świnicę, zostawiali tam kartki na znak, że zdobyli górę. To prawda?

Prawda, tak było, ale nie tylko na Świnicy, również na wielu innych wysokich szczytach. Były specjalne puszki, gdzie turyści zostawiali wizytówki – których zresztą mamy dziś sporo w muzeum.

Można było samemu chodzić w góry?

Nie było zakazów czy jakichś obostrzeń, ale zwykle korzystało się z usług przewodników. Oczywiście już wtedy istniała kasta taterników, ludzi gór, jak byśmy ich dzisiaj nazwali, i oni chodzili sami. To było kilkaset osób, z czego elitę stanowiło zaledwie kilkunastu. Wspinali się na ścianach tatrzańskich, robili nowe przejścia, co oczywiście doprowadziło do pierwszych wypadków. To one sprawiły, że w 1909 roku powołano do życia Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Prace nad zawiązaniem organizacji przyspieszyła śmierć Mieczysława Karłowicza, którego zasypała lawina.

Klimek Bachleda w stroju góralskim
Źródło: Biblioteka Narodowa

Czy pierwszy TOPR różnił się bardzo od dzisiejszego?

Mariusz Zaruski, naczelnik TOPR, potrafił skupić wokół siebie świetnych ludzi. Był sprawnym organizatorem, doskonałym taternikiem, narciarzem i poukładanym człowiekiem. Łatwo mu więc przyszło połączyć siłę fizyczną górali z umiejętnościami wspinaczkowymi taterników. I tych 13 ludzi, wśród których były prawdziwe legendy, jak Klimek Bachleda, Stanisław Gąsienica Byrcyn, Jędrzej Marusarz Jarząbek, stworzyło elitarną grupę ratowników.

Jak funkcjonowała górska pomoc bez telefonów?

Całkiem sprawnie. W schroniskach były księgi i każdy miał obowiązek wpisać, dokąd idzie, jakim szlakiem, kiedy planuje powrót. I ludzie to robili, bo szacunek do gór był czymś powszechnym i naturalnym. Wypadków zdarzało się niedużo, do wybuchu I wojny światowej zaledwie 22. Zaginięcia, odpadnięcia ze skał, lawiny… Tak jak teraz, choć dziś TOPR wyrusza z pomocą kilkaset razy rocznie, a w ciągu dnia – cztery, nawet pięć razy. Oczywiście sto lat temu Pogotowie nie dysponowało takimi technicznymi możliwościami jak obecnie, ale na wyposażeniu były bambusy (nosze), narty sprowadzone z Wiednia, czekany, raki, kurtki przeciwdeszczowe i podkute buty, których używano do chodzenia po śniegu. I obowiązkowo niebieski krzyż, symbol ratownika TOPR.

Ścieżka na Halę Gąsienicową
Źródło: Biblioteka Narodowa

Które szlaki były najpopularniejsze?

To zależało od kondycji i umiejętności. Szlaków było więcej niż dziś, terenu nie ograniczał Tatrzański Park Narodowy. Droga do Morskiego Oka już wtedy uchodziła za jedną z popularniejszych, no i wyruszało się na Słowację. Istniała konwencja graniczna, która osobom z zieloną legitymacją PTT umożliwiała przekraczanie granicy w dowolnym miejscu w górach i poruszanie się w wąskim pasie granicznym. Legitymacja dawała nadto zniżkę w schroniskach, więc opłacało się ją mieć. Prócz słowackich kierunków oblegane były: Hala Gąsienicowa, Pięć Stawów, schronisko na Hali Pysznej, w Kościeliskiej, a także Dolina Chochołowska, gdzie stało duże schronisko Warszawskiego Klubu Narciarskiego. Sto lat temu w górach istniało więcej schronisk niż dziś, były też obiekty prywatne – przy samym Morskim dwa albo trzy.

Oznakowania szlaków wyglądały tak jak dzisiaj?

Były porządne, w znanych nam kolorach, choć może nie tak gęsto nanoszone jak dziś. Odpowiadało za to PTT, mające swoich górali, którzy niemal każdego roku odświeżali znaki, sprawdzali stan łańcuchów, klamr. Na Orlej Perci już sto lat temu był porządny szlak z zabezpieczeniami, używanymi zresztą do dziś – jedno z trudniejszych przejść, dla najlepszych.

Ludzie szukali w górach wygody?

Bartuś Obrochta (ok. 1920 r.)
Źródło: Biblioteka Narodowa

Nie tak jak dzisiaj. Sto lat temu wiele schronisk były dość prymitywnych. Przykładowo schronisko w Dolinie Roztoki, które prowadził Bartuś Obrochta, dawny kłusownik, później przewodnik pierwszej klasy, chadzający po górach m.in. z Bolesławem Prusem. Nic tam nie było do jedzenia, a na dodatek – jeśli się chciało zanocować – należało wykarmić gospodarza. Były prycze, pokoje, zimą ledwo ogrzewane, ale to wystarczało ludziom. Nie byli tacy wymagający. Później baza turystyczna oczywiście się zmieniała, ale wyruszając w góry, i tak brało się obowiązkowo bigos w puszcze, manierkę na wodę, maszynkę do gotowania. Kiedy nie było miejsc w schroniskach, a tak też się zdarzało, zwłaszcza w weekendy, to spało się w szałasach czy w kolebach. Pojawiały się także namioty. I choć nam się wydaje, że sprzęt był wówczas prymitywny, to nie do końca prawda. Sam używam czekana mojego dziadka i owszem, jest cięższy, ale działa lepiej niż niejeden współczesny.

Jak tworzył się mit Zakopanego?

Zadbali o to artyści, naukowcy, literaci, zamieniając Zakopane w takie polskie Chamonix czy Davos. Mieszkali tu Witkacy, Rafał Malczewski, Karol Szymanowski czy Kornel Makuszyński i właśnie oni popularyzowali to miejsce, tworzyli żywą legendę. Jedni szukali tutaj natchnienia, drudzy – wyzwań, sportowych doświadczeń. A inni po prostu przyjeżdżali w góry dla powietrza i klimatu, by się leczyć. Więcej ludzi było latem, ale zimą Zakopane również stawało się coraz popularniejsze, zwłaszcza po powstaniu kolejki na Kasprowy Wierch (rok 1936). Sto lat temu corocznie przyjeżdżało sto kilkudziesięciu turystów, dziś są to ponad trzy miliony.

Na drodze do Kuźnic (ok. 1920 r.)
Źródło: Biblioteka Narodowa

Jak wyglądały Krupówki?

Niczym wielki salon miejski: lokale, restauracje… Słynne Morskie Oko, gdzie na scenie występowali Helena Modrzejewska, Henryk Sienkiewicz, Hanka Ordonówna czy Irena i Ludwik Solscy. Dworzec Tatrzański, gdzie zachodziło się na kawę i obiad. Była też słynna księgarnia Zwolińskiego, gdzie można było kupić mapy. Na Krupówkach tętniło życie towarzyskie. Wokół, przykładowo na szczytach Gubałówki, działały sanatoria (są zresztą do dziś), a po bokach miasta – pensjonaty. Zakopane było piękne, każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

Na Krupówkach ludzie nosili się elegancko. A w samych górach?

Też. Inaczej nie wypadało. Na nogach: podkute buty, powyżej kostki, wzorzyste skarpety norweskie oraz pumpy, czyli spodnie zapinane na klamrę pod kolanem, ciepłe, bardzo luźne i bardzo wygodne, do chodzenia, wspinania, jeżdżenia na nartach. Następnie koszula, a pod koszulą siateczka, bo siatkowa odzież oddychająca także już wtedy istniała. Na górę sweter – latem bez rękawów, zimą z rękawem. Kurteczka biodrówka z kieszeniami, czapka i rękawiczki. Kobiety zaczęły nosić spodnie dostosowane do ciała, zwane narciarkami, wpuszczane do butów. Stare góralki gorszyły się tym ubiorem i pluły za nimi, ale panie dawały radę.

Dolina Chochołowska na obrazie nieznanego malarza (lata 20. XX wieku)

Kobietom wypadało chadzać z mężczyznami?

Na początku chodziły z mężczyznami obowiązkowo, bo to bezpieczne, ale w latach 20. ubiegłego wieku zaczęły się wspinać samodzielnie. Pionierkami były siostry Skotnicówny, piękne i młode, które zginęły na Zamarłej Turni. Odpadły ze ściany. Wspinanie było wówczas bardziej siłowe, nie było tak dobrych butów jak dziś, stąd wypadki. Na Kominach w Dolinie Strążyskiej, zwanych Dziadami lub Płaczkami, Helena Dłuska, siostrzenica Marii Skłodowskiej-Curie, też miała groźny wypadek. Dlatego niektóre panie, jak Jadwiga – żona Witkacego, uprawiały turystykę niedzielną, bez ekstremalnych wyczynów, na elegancko: do Białego, Strążyskiej, Małej Łąki, Pięciu Stawów, Wołowskiej, na Pyszną czy Czerwone Wierchy. Inne wybierały biegówki lub łyżwy, można było także wypożyczyć narty. Albo kupić – najtańsze, jesionowe kosztowały 17–20 złotych, razem z wiązaniami i kijkami. To była 1/6 pensji urzędnika.

Inne góry też były wtedy popularne?

Polscy narciarze biegowi podczas zawodów w 1922 roku w Worochcie
Źródło: domena publiczna

Bardzo modne były Karpaty Wschodnie. Kursowały nawet pociągi zwane „Narty – Dancing – Brydż”, z salą do tańczenia i warsztatem narciarskim, które miały przystanki w całej Polsce, a potem jechały do Worochty. Tam, w górach Czarnohory, była bardzo dobra sieć polskich schronisk i szlaków. Jeździło się również w Gorgany i dalej, w stronę Rumunii, gdzie doceniano dzikość przyrody, fantastyczne trasy. Tak samo pasmo Świdowca i Sywuli – bardzo popularne regiony. I oczywiście Pieniny, Beskidy, pasmo Babiej Góry, ale to już jednak niskie góry, a ludzie woleli wysokie, imponujące. Lubili jeździć w Bieszczady Wschodnie i pływać kajakami w górskich rzekach. Sto lat temu była moda na Polskę, ludzie chcieli ją zwiedzać, poznawać. Może dziś, w czasach koronawirusa i okresowo zamkniętych granic, wrócimy do tych tradycji?

Pieniny: widok na Trzy Korony (ok. 1920 r.)
Źródło: Biblioteka Narodowa