14 lipca 1920 r. Dziennikarski arsenał, czyli zbiórka broni w redakcjach
Pod redakcję największego polskiego dziennika podjeżdża wojskowy furgon. Żołnierze wynoszą wypełnione po brzegi skrzynki z bronią i amunicją, ładują je do samochodu i odjeżdżają. To nie jest opis akcji likwidacyjnej nielegalnego arsenału. W lipcu 1920 r. w wielu redakcjach zupełnie legalnie gromadzono broń z przeznaczeniem dla żołnierzy walczących na froncie. Był to jeden ze sposobów pozyskiwania sprzętu, którego wojsku wciąż brakowało.
Zbiórki broni ogłosiły m.in. redakcje „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” (Kraków) i „Ziemi Lubelskiej”. Prasa z dumą codziennie publikowała spisy dostarczonego sprzętu. Najbardziej pożądane były karabiny (znalazł się nawet jeden maszynowy!), a także naboje, łuski, bagnety, granaty i szable. Niektórzy przynosili pojedyncze naboje, bo tylko nimi dysponowali – choćby w tak symboliczny sposób chcieli wspomóc walczących żołnierzy. Poza bronią do redakcji znoszono też inne przydatne wojsku przedmioty: manierki, chlebaki i menażki, pasy, mapy, plecaki, łopatki i kilofy.
Szuflady redakcyjnych biurek zapełniły się opakowaniami prochu, a półki – granatami i rewolwerami. Możnaby dziś w redakcyi urządzić muzeum wojenne, w którem nie brakowałoby niczego, czego żołnierz na froncie używa – relacjonował jeden z dziennikarzy „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”. Redaktor o nazwisku Popiel został oddelegowany przez kolegów do przyjmowania i segregowania sprzętu.
Spisy ofiarodawców robią duże wrażenie. Do redakcji zgłaszały się nawet dzieci. Bracia Feluś, Romuś i Adaś Jantowie przyszli do krakowskiej redakcji z karabelą, czapką, owijaczami i toporkiem – zapewne sprzętem odziedziczonym po dziadkach.
Przy okazji nie sposób nie wspomnieć o tym, że wielu dziennikarzy walczyło na froncie. Pod Nasielskiem poległ Bohdan Straszewicz, uznawany za jednego z najzdolniejszych młodych publicystów. Choć był słabego zdrowia, od razu po ogłoszeniu ochotniczego zaciągu wstąpił do armii. W chwili śmierci miał 28 lat.