#1920/2020

Prof. Chwalba: każda para rąk była potrzebna w gospodarstwie. Od nauki ważniejsza była praca

Rozmowa z prof. Andrzejem Chwalbą, historykiem, autorem książki „1919. Pierwszy rok wolności”

Prof. Andrzej Chwalba. Fot. Beata Zawrzel/REPORTER

Jak w 1920 roku wyglądała opieka medyczna?

W dawnym zaborze rosyjskim – dramatycznie. W zaborze pruskim opieka sanitarno-medyczna była zdecydowanie lepsza. W Galicji – niezła, najlepsza tam, gdzie działały fakultety medyczne: w Krakowie, Lwowie. Im dalej od tych ośrodków, tym gorzej. W 80-tysięcznej Częstochowie istniał jeden mały szpital. Umieralnia. Szpitale tamtych czasów to zgromadzenie wirusów i bakterii. Wyjście stamtąd nie tyle zdrowym, ile żywym graniczyło z cudem. Nikt nie chciał iść do szpitala. Ale mieliśmy też miasta, gdzie nie było żadnych szpitali. Co najwyżej laboratoria. To nieciekawy punkt wyjścia. Dopiero w okresie międzywojennym, w II RP, podjęto wielki wysiłek – dziś często niedoceniany – budowy nowych, wspaniałych, imponujących szpitali.

Sala chorych w szpitalu Stowarzyszenia św. Zyty w Krakowie, 1929 r.
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Kolejny ważny punkt dla odradzającego się państwa to edukacja i wykształcenie nowych elit. Nie wszyscy przyjmowali rozwój szkolnictwa z entuzjazmem. Na wsiach niechętnie posyłano dzieci do szkoły, bo uważano, że wszystkiego, co powinny wiedzieć, nauczą się w domu.

Powiadano, że wiedzy szkolnej do nieba się nie zabierze. Albo: „Pan patrzy, jakim byłeś człowiekiem, a nie czy umiesz składać litery”. Tak ludzie to sobie tłumaczyli. A prawda była taka, że każda para rąk była potrzebna w gospodarstwie. O dochodowości decydowała praca na polach. Nie było koni, nawozów, narzędzi, brakowało bydła rasowego, by odbudować stada. To nie jest dobry czas na rozwój szkolnictwa powszechnego. Co prawda mamy ustawę o siedmiolatce, ale do jej realizacji jeszcze długa droga. Przed wybuchem II wojny światowej nie udało się doprowadzić do stanu, w którym każde siedmioletnie dziecko szłoby do szkoły. W dawnym zaborze rosyjskim 2/3 ludności nie zna liter. Są całe gminy, nie tylko wioski, gdzie wójt nie potrafi czytać ani pisać. Ma na szczęście sekretarza, który to umie. Jedynie w zaborze pruskim analfabetyzmu praktycznie nie ma, 98–99% ludzi sprawnie czyta i pisze. Ale zabór pruski to zaledwie 10–12% ogółu mieszkańców.

Grupa dzieci przed budynkiem szkoły powszechnej w Harklowej w woj. krakowskim, 1929 r.
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Kiedy mężczyźni poszli na wojnę, to na kobietach spoczął ciężar dbania o rodzinę. Po wojnie część mężczyzn nie wróciła wcale, a ci, którzy wrócili, często nie radzili sobie z przeżytą traumą. Jak kobiety odnalazły się w tej nowej Polsce?

Poświęcenie, zasługi kobiet w czasie wojny bardzo poprawiły wyobrażenie na temat ich kompetencji i umiejętności. Wojna zakwestionowała pewne stereotypy: że do pewnych spraw i zawodów kobiety się nie nadają, że pewnych zajęć nie powinny się imać, bo nie potrafią, nie są w stanie sprostać oczekiwaniom intelektualnym czy fizycznym. Okazało się, że są w stanie. I że bronią upodmiotowienia, które uzyskały w latach wojny. Sytuacja społeczna, prawna i kulturowa kobiet zmieniła się diametralnie, na ich korzyść. Mają teraz takie same prawa jak mężczyźni. Zarazem jednak – co udowodniły pierwsze wybory – zyskawszy prawo głosu, głosują na mężczyzn. Liczebność kobiet, które pojawiły się w Sejmie, a jest to osiem posłanek, też pokazuje, że droga do parytetów jeszcze daleka. Ale głos kobiety zaczyna się liczyć. Wcześniej to wyłącznie mężczyzna decydował o losie i ożenku swoich dzieci, o podziale gruntu, o gospodarstwie. Teraz musi brać pod uwagę zdanie żony. Rośnie liczba organizacji kobiecych pomagających żołnierzom. Po wojnie te organizacje dalej istnieją, zmieniają tylko profil. Kobiety – poza pracą domową czy zawodową – udzielają się w obszarach społecznych. I tam się realizują. Aktywność polskich kobiet, jeśliby ją porównać z aktywnością kobiet europejskich, wygląda naprawdę imponująco. Polskie kobiety nie mają się czego wstydzić.

Pocztówka z warszawskiego wydawnictwa Fr. Karpowicza
Źródło: Biblioteka Narodowa

Wiele kobiet, z braku innych źródeł utrzymania, było jednak zmuszonych się prostytuować. Często oddawały się dosłownie za kromkę chleba.

Prostytucja istniała zawsze. Najczęściej traktowano ją jako coś złego, potępiano i karano. A jednocześnie dostrzegano źródła społeczne tego zjawiska. Przed wojną prostytucja była obecna w dużych miastach Europy, zarówno w środowiskach chrześcijańskich, jak i żydowskich. Ziemie polskie nie są tutaj wyjątkiem. Ten proceder trwał również po zakończeniu wojny. W pobliżu wojska zawsze kręciło się mnóstwo prostytutek. Zapotrzebowanie młodych chłopców służących w armii na podobne usługi było ogromne. I armia niemiecka, austriacka praktycznie to legalizowała. Niemcy po zajęciu Warszawy przebadali i zarejestrowali wszystkie kobiety utrzymujące się z nierządu. Wojskowe domy publiczne były nadzorowane przez armię. Żołnierze dostawali na wizytę w takim domu 3–4 minuty, ustawiali się jeden za drugim i wchodzili po kolei. Wojna z pewnością przyczyniła się do oswojenia zjawiska, szczególnie w środowiskach miejskich. Co ciekawe, na wsi prostytucja praktycznie nie występowała. Mała społeczność kontrolowała swoich mieszkańców. Osoby, które chciały żyć inaczej, opuszczały wieś, swoją wspólnotę, wyjeżdżały do miast. Szukały anonimowości.

Wojna przyniosła zmianę norm społecznych, kanonów etyki, dopuszczalnych zachowań. W czasie wojny oszustwa czy kradzieże były czymś powszechnym.

Każda wojna niesie za sobą daleko idącą demoralizację. Odbija się też niekorzystnie na kondycji rodziny, relacjach między rodzicami a dziećmi, między małżonkami. To także jedna z konsekwencji wędrówki ludów. Żołnierze i ludność cywilna przemieszczają się z miasta do miasta, co powoduje rozluźnienie więzi rodzinnych. Pierwsze lata powojenne to próba powrotu do starego ładu etycznego. Z czasem sytuacja się stabilizuje. Ludzie wracają do sprawdzonych reguł wychowania religijnego i moralnego. Kościół odzyskuje swoją pozycję. W Galicji pozycja kapłana w okresie wojny została nieco zachwiana. Ale już w latach 20. nastąpiła odbudowa – kapłan na powrót jest autorytetem, ma poważanie.

Ulice były wtedy bezpieczne?

Bieda, niedostatek towarów i słabość policji to zaproszenie dla różnych grup przestępczych, chętnie korzystających z okazji. Bandytyzm był jedną z plag tamtych czasów. Grasujące bandy tworzyli dezerterzy z armii rosyjskiej, austriackiej. Pozostali w lasach i tak im się spodobało, że do niepodległej Polski nie chcieli już wracać. Dalej uprawiali swój proceder. Pojawiło się też ciekawe zjawisko, a mianowicie doszło do porozumienia biznesowego między światem przestępczym żydowskim i polskim. Przestępcy doskonale ze sobą współpracowali. Nawet słownictwo to pokazuje. Ze slangu grup przestępczych do mowy potocznej trafiły słowa „ksywka”, „melina”, „szaber” – pochodzące z języka jidysz. Panował nieformalny podział obowiązków między przestępcami. Polacy dokonują rozbojów, atakują tych, co mają więcej: księży, bogatych Żydów, ziemian, mieszczan, fabrykantów. A Żydzi upłynniają towar. Z jednej strony mamy więc konflikt polsko-żydowski i pogromy, a z drugiej – przyjaźń opartą na wspólnocie interesów.

Kadr z filmu „Czy Lucyna to dziewczyna”. Eugeniusz Bodo jako inżynier Stefan Żarnowski (z lewej), Jadwiga Smosarska jako Lucyna Bortnowska vel Julian Kwiatkowski (w środku) i Elżbieta Antoszówna w jednej ze scen filmu.
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ten pierwszy okres po odzyskaniu niepodległości rysuje się dość ponuro. Ale przecież równolegle rozkwita życie kulturalne, powstają kawiarnie i kina. Mamy różne rewie, kabarety. Rozwija się teatr, popularność zyskują Adolf Dymsza czy Eugeniusz Bodo.

Owszem, istnieje twórczość, bardzo intensywna i rozwinięta. Następuje mobilizacja ludzi teatru, plastyków, literatów. Powstają biura propagandy, odezwy przygotowują Maria Dąbrowska i Zofia Nałkowska. Ale to wszystko na potrzeby wojska. Sztuki teatralne, występy aktorów i aktorek są organizowane dla żołnierzy. W okopach pojawia się młodziutka Pola Negri. Wielki reżyser Juliusz Osterwa reżyseruje spektakle dla rekrutów ochotniczej armii, która powstaje w 1920 roku. Wojna w 1920 roku była wojną totalną, od której zależało nasze być albo nie być. Polscy intelektualiści, artyści doskonale zdawali sobie z tego sprawę.

Jakie rozrywki pozostawały ludności cywilnej, która po latach okupacji była przecież spragniona jakiejś odskoczni?

W miastach i miasteczkach istniały ogródki piwne. Tam właśnie letnie teatrzyki wystawiały swoje rewie i wodewile, tam tańczono, śpiewano. Poziom był przeciętny. Najprostsza z możliwych forma wzruszeń i emocji. Liczył się wspólny udział. Cyrkowcy, kataryniarze, linoskoczkowie, siłacze – to była rozrywka, która przyciągała ludzi. Na wsi, w karczmach popularne były rozmaite zawody, siłowanie się na rękę, przeciąganie liny, wspólne śpiewanie. Jeśli gdzieś pojawiło się objazdowe kino wojskowe, to było wielkie wydarzenie. Teatr, który przygotowuje jednoaktówki, wychodzi na ulice: do kawiarni, restauracji, jest obecny na placach. Wystawia się głównie spektakle patriotyczne. Teatry są na razie pozamykane. Wielka sztuka musi czekać na swój moment.

Kalwaria Zebrzydowska: uczestnicy uroczystości odpustowych zgromadzeni wokół kataryniarza
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

A emocje sportowe? Było na nie miejsce w powojennej Polsce?

O tak, sport zawsze był dla ludzi atrakcyjny. Futbol staje się popularny i pożądany. Młodzi chłopcy z utęsknieniem czekają na piłkę – ale niełatwo ją kupić. Na szczęście polityka państwa jest taka, żeby wspierać kulturę fizyczną, a także rozrywkę sportową. Wszelkie sporty są mile widziane, bo wojsko ma być wysportowane.

Pierwsze po odzyskaniu niepodległości wybory parlamentarne cieszyły się bardzo wysoką frekwencją. Dziś, w czasach względnego spokoju i bezpieczeństwa, można o takiej tylko pomarzyć. Polityka była czymś, co ludzi zajmowało?

Były okręgi, gdzie frekwencja sięgała 90%. Średnio utrzymywała się na poziomie 70%. To bardzo dużo. Swoją rolę odegrali tutaj kapłani i liderzy ludowi, którzy wzywali do głosowania. Przekonywali, że pójście do urn to wielka szansa, która może odmienić losy kraju. Polskie Stronnictwo Ludowe w Galicji skupiało licznych działaczy chłopskich, włościańskich. Cieszyli się oni autorytetem w swoich miejscowościach. Ich wezwanie: „Idźcie do wyborów, głosujcie” było respektowane. Jeśli ktoś nie wiedział, jak głosować, podpowiadano mu. Głosowali nawet analfabeci. Stawiali krzyżyk w odpowiednim miejscu, to nie było skomplikowane. Duża mobilizacja wynikała też z napięcia politycznego, licznych manifestacji, strajków, apeli prasowych. Społeczeństwo było rozbudzone przez wojnę, rozpolitykowane. Przy czym przez politykę rozumiano nie tylko wielkie spory o kompetencje prezydenta czy Sejmu. Interesowano się nią przede wszystkim w wymiarze społecznym. Co dana partia nam zagwarantuje? Która przekona wyborców do swojego programu socjalnego? Ci, którzy koncentrowali się wyłącznie na polityce – konserwatyści – zniknęli. Przyszedł czas na partie masowe, które uwzględniają czynnik ludzki, społeczny.

A miłość? Był czas na miłość?

Na miłość zawsze jest czas. Może nawet zwłaszcza w tak trudnych warunkach, czego dowodem był rosnący wtedy przyrost naturalny. Po wojnie ludzie wracali z frontu, odbudowywali domy, a także związki rodzinne. Wojna miłości nie przeszkadza, a wręcz pomaga.