Ludzie

16 sierpnia 1920 r. Komunikaty, korespondencje, nekrologi

Drugą połowę sierpnia rozpoczęliśmy pomyślnie – obwieściła 16 sierpnia „Gazeta Warszawska”. Co kryło się za tymi słowami? Jak dużo o przebiegu walk pod Warszawą wiedzieli Polacy? Dziś, kiedy o najważniejszych wydarzeniach w kraju i za granicą dowiadujemy się w zasadzie natychmiast, a ich rozwój śledzimy w czasie rzeczywistym w telewizji czy internecie, trudno wyobrazić sobie napięcie i głód informacji, jakie towarzyszyły naszym przodkom.

Dziennikarze stawali na głowie, by z suchych, lapidarnych komunikatów płynących ze Sztabu Generalnego wyłuskać jak najwięcej. Bo czy np. poniższy fragment oddaje choć w najmniejszym stopniu dramatyzm walk pod Radzyminem, o których dziś – sto lat później – wiemy tak wiele? Do silnego napięcia dochodziły walki pod Radzyminem, który parokrotnie przechodził z rąk do rąk. Dnia 15 b.m. w południe po ostrej walce Radzymin został ostatecznie przez nas opanowany. Nieprzyjaciel poniósł straty w zabitych i rannych („Rzeczpospolita”, 16 sierpnia 1920 r., wydanie poranne).

Radzymin – krajobraz po bitwie. Źródło: domena publiczna

Informacje o polskich stratach – w postaci nekrologów i relacji – zajmowały dalsze strony gazet. Jak to wzruszające wspomnienie 16-letniego Karola Zygmunta Płoszki, świetnie zapowiadającego się pianisty, który poległ pod Ossowem: Na froncie był może zaledwie 12 godzin, do armji ochotniczej zgłosił się na wezwanie jeden z pierwszych. Loluś Płoszko padł ofiarą jak tylu, tylu innych. Anielsko dobry i czysty promieniował dokoła jakby jakąś świętością. Na takich dziwnie zacina się śmierć czasów wojny, tacy giną pierwsi, jak gdyby chcieli swym przedwczesnym zgonem protestować przeciw okrucieństwom wojny.

Adam Grzymała-Siedlecki w obiektywie Mariana Fuksa, ok. 1925 r. Źródło: Biblioteka Narodowa

Redakcje posyłały swoich ludzi na front, by mieć informacje z pierwszej ręki. Jednym z popularnych korespondentów wojennych był Adam Grzymała-Siedlecki, który do Warszawy przywoził krzepiące wieści. Niemal wszystkie dzienniki przedrukowywały (nierzadko bez podania źródła) cytaty z jego rozmów z żołnierzami, które sprowadzały się do jednego: „Będzie dobrze!”. Gdy celem było pokrzepienie czytelników, prawa autorskie i własność intelektualna schodziły na drugi plan ;).

Dziennikarze, którzy nie mieli szansy wyjechać na front, informacji zasięgali od rannych żołnierzy, oczekujących na Dworcu Kaliskim na transport medyczny do szpitali w innych częściach kraju. Redaktor „Rzeczpospolitej” spotkał tam ciężko rannego żołnierza z Szamotuł. Mężczyzna leżał na łóżku w wagonie sanitarnym i wdał się w sprzeczkę z lekarzem, który chciał mu odebrać karabin schowany pod prześcieradłem.

To wszystko, co mam najdroższego na świecie – mówił zrozpaczony żołnierz. – Tyle już razy uszedłem śmierci, mając go przy sobie. Raz, kiedyśmy szli znad Berezyny, tom go pod Ossowskiem przy czołganiu się stracił. Szukałem go potem dwa dni i dwie noce. A i teraz, kiedy upadłem ranny w nogi, dopadł do mnie komunista i nogami wlazł mi na piersi, a bagnetem chciał dobić, tom się tylko odwrócił i zajechał mu pod brodę swoim karabinem, że bagnet mu na wylot kark przebił. Ja mam szczęście z nim… Jeszcze nim niejeden łeb bolszewicki podziurawię… Tylko wyjdę ze szpitala.

Sanitariuszki PTCK przy łóżku żołnierza, kwiecień/maj 1920 r. Zdjęcie to, pochodzące z zasobów Muzeum Historii Fotografii w Krakowie, jest prezentowane na wystawie „Fotorelacje. Wojna 1920”, którą można oglądać do 15 listopada 2020 r.